Wiedźmini

Wiedźmini w Perfect World

  • Nie jesteś zalogowany.
  • Polecamy: Moda

Ogłoszenie

Zasady Gildii Wiedźminów są zarazem Zasadami Forum. Nie zastosowanie się do zasad gildii jest równoznaczne z konsekwencjami połamanych zasad: usunięcie z gildii/forum.

#1 2009-09-14 13:53:22

Vilquor Piwochlap

Wiedźmin

Zarejestrowany: 2009-08-29
Posty: 218
Punktów :   

Rozgniewana Dusza Część 1

Oto pierwsza część mojego opowiadania. Pozwoliłem sobie na pofolgowanie mojemu egoizmowi i w pierwszym "odcinku" wystawiłem moją postać. Ale w kolejnych postaram sie spisać opowieści kolejnych członków gildii. Zapraszam do komentowania w tym temacie pod opowiadaniem. Wszelkie komentarze mile widziane. Dziękuję i życzę przyjemnej lektury



To był piękny, słoneczny poranek w Wiosce Bambusowej,  leżącej daleko na południe od Plume. Ptaki, swym radosnym ćwierkaniem wychwalały pełnię wiosny i zapowiadały nadejście lata. Idealny dzień na Festyn. Jak co roku mieszkańcy Bambusowej Wioski przez wiele dni przygotowywali się do obchodów święta upamiętniającego tragiczne wydarzenia sprzed wielu lat. Otóż w okolicznym lesie, któremu wioska zawdzięcza swą nazwę, stoczona została bitwa. Nikt już nie pamiętał, o co walczono ani kto wyszedł zwycięsko. Wielu wtedy poległo, jeszcze więcej straciło bliskich i dobytki swego życia. Bitwa skończyła się równie nagle, jak się zaczęła, pozostawiając po sobie smutek i żal. To był ciężki okres nie tylko dla mieszkańców wioski. Jednak życie również nie należy do najłatwiejszych. Przez lata Bambusowy Las ukształtował silnych, niezłomnych mieszkańców. Umarli zostali pochowani, domy odbudowane, a życie toczyło się dalej. Tylko coroczny Festyn upamiętniał tą tragedię sprzed lat oraz poległych w tamtej bitwie, których nigdy nie wymieniono z imienia.
Amywiewien, młoda skrzydlata elfka, przeciągnęła się leniwie w swym łóżku. Promienie słoneczne radośnie wpadały do jej pokoju przez spore okno, rozświetlając pomieszczenie niemal w całości. Tuż obok łóżka stała niewielka gablotka, a na niej lusterko. Usiadła na niewielkim taboreciku, którego również nie mogło zabraknąć. Ziewając przeciągle, przejrzała się w tafli lustra. Ciemne, lekko kędzierzawe włosy, opadały falującą kaskadą na przeciętną twarz o bladej cerze. Ogarnęła dłońmi chaos na jej głowie, zaczesując niesforne kosmyki za lekko spiczaste uszy. Wzięła szczotkę do włosów. Skrzywiła się, kiedy kilka skołtunionych kosmyków stawiło zaciekły opór podczas rozczesywania. Kiedy była już zadowolona z efektów swoich działań, splotła włosy w kucyk z tyłu głowy, sięgający nieco poniżej łopatek, po czym związała je sprawnie rzemykiem. Spod łóżka wydobyła równo złożone w kostkę ubranie, położyła je na sieni. Była to prosta tunika, ufarbowana w ciemny odcień szarości, graniczący z czernią, z elementami purpury. Amywiewien, odkąd pamiętała, nie przepadała za jasnymi, wesołymi kolorami. Tego dnia miała się z kimś spotkać. Jeszcze nigdy nie widziała na oczy prawdziwego Wiedźmina. Słyszała, że to bezwzględni, pozbawieni skrupułów łowcy wszelkich potworów. Nigdy nie zawodzą, nie łamią danego słowa. Są skuteczni, a przy tym drodzy. Cóż, niczego nie można dostać za darmo, zdaje się. Ten, z którym miała się spotkać, zwał sie Vilquor. Ponoć był Bestiołakiem, barbarzyńcą, który stając się Wiedźminem, nic nie stracił na swych prymitywnych obyczajach, zyskał natomiast wiedzę i szkolenie w taktyce. Miała nadzieję, że mimo wszystko spuści jej trochę z ceny. Była biedną elfką i choć, by spełnić swoją prośbę nie będzie szczędziła grosza, nadchodzące czasy będą dla niej wyjątkowo trudne. Pogrążona w swych rozmyślaniach, ubierała sie z wolna. Kiedy w końcu założyła parę butów na stopy, zrobiła kilka kroków na próbę. Wciąż ją uwierały w pięty. Zmarszczyła ciemne brewki. Musiała postarać się o nową parę. Ale to jutro, pomyślała sobie. Tak przyszykowana wybiegła ze swego pokoju, przebiegła przez kuchnię, służącą jednocześnie za jadalnię, po czym wybiegła pośpiesznie na zewnątrz. Dźwięki zabawy uderzyły w nią niczym obuch. Wokół roznosiły się śpiewy i śmiechy, głośne rozmowy osób starających sie przekrzyczeć ogólny gwar. W powietrzu unosiły się odgłosy skocznej melodii granej na bębenkach, fletach i lutniach. Towarzyszyły im zapachy pieczonego mięsa, pasztetu zajęczego, sprowadzonego specjalnie na ta okazję przez wędrownego kupca Gallena. Dzieci biegały niezmordowanie wszędzie dokoła, chichocząc wesoło. Uśmiechnęła się pod noskiem. Wszystko to było niezaprzeczalnie piękne, jednak na niej nie robiło to większego znaczenia. Ruszyła biegiem przed siebie. Cała wioska, została zbudowana z jedynego dostępnego w okolicy surowca - bambusa. Wszystkie domy postawiono na, wysokich na kilka stóp, palach i połączono ze sobą pomostami. W razie wylania okolicznego jeziora, co zdarzało się dość często w ciągu roku, wioska mogła funkcjonować względnie normalnie, żywiąc się rybami. Na krawędzi jednego z pomostów siedziała jakaś ponura postać. Amywiewien zatrzymała się, serce zabiło jej młotem. Osobnik był ogromny, wyższy od najwyższego mieszkańca wioski niemal o głowę. Poobijany, brudny, ciężki pancerz służył mu za odzienie i ochronę. Na plecach wisiał ogromny topór z poszczerbionym ostrzem, przywodzącym na myśl dziesiątki, jeśli nie setki spadających głów. Mężczyzna o zielonej skórze, lwim pysku, lustrował okolicę badawczym spojrzeniem. W końcu odwrócił się na pięcie i wszedł do budynku za sobą. Do karczmy Pod Kamiennym Spojrzeniem, gdzie Amywiewien spodziewała się spotkać Vilquora...

**********************************************************************************

Mansie czekał na niego przy jednym z małych, okrągłych stoliczków, jakich pełno w przeróżnych tawernach na całym świecie. Są brudne, lepiące od zaschniętych plam rozlanego piwa i tłuszczu, ale zawsze skryte w cieniu, z dala od postronnych uszu. Taki też był ten stolik, a Mensie idealnie pasował do tego mebla. Niedomyty obdartus wydawał się być cieniem człowieka. Reprezentował sobą wszystko, czego Vilquor serdecznie nienawidził. Był podstępnym, zdradzieckim, kłamliwym tchórzem, który zaprzedałby piratom własną siostrę. Gdyby ją miał. Nic zatem dziwnego, że Lwi Bestiołak piorunował cherlawego starca wzrokiem zdolnym powalić golema. Usiadł ciężko na zydelku, przy akompaniamencie jękliwych protestów mebla. Na lepkim blacie, bezceremonialnie położył zdobione lustro. Mansie, oh ten przewidywalny Mansie, zareagował tak, jak spodziewał się Piwochlap. Drgnął, jego oczy rozszerzyły się, czoło pokrył, lepki od brudu, pot, dłonie zadrżały. Tak, Mansie wiedział, czym było to lustro i bał się go. A to oznaczało, że wiedział też, jak działało to lustro i, być może, dlaczego ktoś chciał go użyć na brodacza.
-Mansie. - Zaczął Vilquor tonem, który mógł zmrozić serce najodważniejszego z wojów kroczących po krainach tego świata. Mansie zbladł. Zesztywniał. Wyczuł w głosie brodacza to, co bestiołak chciał mu pokazać. Groźbę, zwiastującą nie tyle samą śmierć, ale cierpienia ją poprzedzające. A Mansie, jak mało kto wiedział, że Vilquor był w tym dobry. Piwochlap nachylił się bliżej, oparł łokcie o blat stołu, mocarną i ciężką dłoń położył na starczej dłoni unieruchamiając ją przy tym. Do przegubu Mensiego przyłożył mniejszą kopię topora wiszącego na jego plecach, niewielką siekierkę zdolną przeciąć skórę razem z kością.
-Musimy porozmawiać Mansie. Poważnie porozmawiać....


http://img9.imageshack.us/img9/640/sygnaturawiedzmini.jpg

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
przegrywanie kaset vhs warszawa 酒店 特里卡塞